Dzieje się to gwałtownie lub stopniowo, ale nikt nie ucieknie od świadomości, że jego rodzice się starzeją, będąc w mniej lub bardziej zaawansowanym wieku. A jeśli chowamy głowę w piasek, przychodzi taki dzień, w którym osłabienie fizyczne staje się niezaprzeczalnym faktem i zapędza nas w kozi róg. To zmiana, która wywraca życie do góry nogami, którą trzeba w końcu zaakceptować.
Gdy role się odwracają
Oznaki starzenia się wkradają się niepostrzeżenie do naszej codzienności: dźwięk w telewizorze ustawiony na maksimum, drzemka, która staje się nieodzowna, mnożące się wizyty u lekarzy, ciągłe małe „zapomnienia”… i spadek zainteresowania. Wyłączeni z życia zawodowego, stanowiącego czynnik integracji społecznej, emerytowani rodzice obserwują, jak rytm ich życia zwalnia, jak powstaje rozdźwięk pomiędzy nimi a światem ludzi „aktywnych”, tym, którego częścią są ich dzieci.
„Stopniowo starszy człowiek „traci swoje role”: rolę dziecka wraz z odejściem własnych rodziców, rolę zawodową wraz z przejściem na emeryturę, rolę rodzica, który wychowuje, czasem, w przypadku wdowieństwa, rolę małżonka… Pojawia się nowy sposób przeżywania relacji z otoczeniem. Wyraża się zawężeniem przestrzeni – słuchowej, wzrokowej, ruchowej, ale także społecznej, intelektualnej itd. – i, co paradoksalne, wyalienowaniem. Wszystko wydaje się bardziej skomplikowane i nieosiągalne” – wyjaśnia w jednej ze swoich prac Maximilienne Levet-Gautrat, zajmująca się kwestiami starzenia.
Dla dorosłego dziecka zaakceptowanie tego, że jego rodzice się starzeją, nigdy nie jest proste. Wszystkie zmiany, zarówno fizyczne, jak i te w zachowaniu starzejącego się dorosłego, zmieniają jego obraz jako rodzica w oczach dziecka. Blaknie obraz rodzica jako autorytetu, człowieka niezależnego, w dobrej formie fizycznej, człowieka sukcesu. Ponieważ rodzice widzą, jak słabną ich siły fizyczne i zdolność reagowania, zdarza się, że dzieci przejmują odpowiedzialność, stając się czasem opiekunami swoich rodziców. „Odwraca się relacja rodzic-dziecko. Dziecko, z tego, który podlega ochronie, staje się tym, który ochrania. Nagle zaczyna rozumieć, że to jego kolej stanąć na pierwszej linii frontu” – zauważa Dominique Duvernier, lekarz psychiatra.
Zaakceptować starość rodziców i… swoją własną
Przejście na pierwszą linię frontu oznacza nie tylko podjęcie odpowiedzialności, ale także zmierzenie się z myślą o śmierci. Śmierci rodziców w pierwszej kolejności, ale także swojej własnej śmierci. A więc i z myślą o własnej starości. A to budzi lęk… Co robić wobec takiej sytuacji? Uciec, zagłuszając to w sobie? Ukrywać pierwsze oznaki starzenia się za kremami przeciwzmarszczkowymi?
Zaakceptowanie starości swoich rodziców jest nie tylko bolesnym i niewdzięcznym etapem życia, ale także okazją do refleksji nad jego sensem. „To szansa, prawdziwa lekcja życia i pokory – stwierdza Patrick, lat 50, który przyjął pod swój dach na wiele lat teściową i widział, jak umiera w wieku 95 lat. „Żyjemy w społeczeństwie, które życie utożsamia z młodością, pięknem i odrzuca każdą myśl o śmierci, która jest dla niego równoznaczna z nicością.
A tymczasem życie obejmuje to wszystko, od poczęcia aż do śmierci, a każdy jego etap ma swoje bogactwa”. „Schyłek życia to wciąż życie. Urzeczywistniają się wówczas wartości, które tylko wtedy mogą się zrealizować” – wspomina ojciec André Ravier, jezuita, w książeczce poświęconej duchowej refleksji na temat starości, po czym dodaje: „Dla chrześcijanina starość jest również powołaniem, osobistym powołaniem”. To również czas, który daje nam czas: na refleksję, na to, żeby obejrzeć film ze swojego życia, nauczyć się przebaczać.
Czas dawania
Ten czas starzenia się osoby dorosłej jest często bardzo wymagający dla jej dzieci. „Ta kobieta, która zapomina o urodzinach swoich dzieci, nie potrafi już bez paniki zorganizować proszonej kolacji dla dwóch osób, odmawia nauki obsługi telefonu komórkowego, nie może znieść dziecięcych krzyków, tak, to właśnie jest moja mama – zwierza się Benoît, który opiekuje się swoją 88-letnią matką. – Gdy po raz trzeci muszę wyjaśniać mojemu ojcu sposób działania start-up’u, który właśnie wprowadziłem w życie, często tracę cierpliwość i jestem na granicy wyczerpania! Tymczasem to właśnie w takich chwilach myślę o wymaganiach, jakie stawia przede mną miłość synowska. Jako dzieci otrzymujemy, bierzemy, konsumujemy, gdy jednak pojawiają się trudności w relacjach, oznacza to, że nadchodzi czas dawania. To właśnie wtedy dotykamy tego, co najistotniejsze – prawdziwa miłość jest aktem woli” – rozważa Benoît.
Im bardziej kochamy, tym trudniej jest nam zaakceptować oglądanie tego, jak drugi człowiek traci siły, cierpi i nie odpowiada już obrazowi, jaki nosimy w swojej głowie. A kochanie naszych rodziców przy wszystkich tych codziennych problemach, które nas irytują, wymaga pewnego wysiłku. Ale czy to nie w tym kryje się właśnie prawdziwa miłość? Czy zaakceptowanie procesu starzenia się swoich rodziców nie jest właśnie uczeniem się tego, jak naprawdę ich kochać?
Béatrice Courtois

Czytaj także:
Czy można się szczęśliwie zestarzeć? Jasne, że tak!

Czytaj także:
Na emeryturze od wnuków – dziadkowie XXI wieku