Przed siódmą obudzą nas głośne nawoływania i gwizdy. To Włosi, którzy przed wyjściem do pracy obowiązkowo udają się na poranne cappuccino. Po drodze nie omieszkawszy zakupić „Il Giornale”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
– Si, si! Momento! – chłopak rzuca obojętnie w moją stronę.
– Mistrzu, ale ja naprawdę nie mam czasu… – raz jeszcze zagaduję rozmawiającego przez telefon recepcjonistę hostelu.
– Si, si! Wszystko rozumiem. Chwileczkę… – facet nadal nie przestaje rozmawiać. Co gorsza, mam nieodparte wrażenie, że telefoniczna rozmowa wcale nie dotyczy spraw zawodowych. Po uśmiechach i zdawkowych słowach chłopaka mam raczej odczucie, że oto recepcjonista grucha przez telefon ze swoją sympatią.
– Kolego. Lada moment wybije dwudziesta druga. Za oknem ciemno i pada. A ja jeszcze dziś muszę znaleźć sobie nocleg – wypalam nieco głośniej. Naprawdę nie mam nic przeciwko telefonicznym rozmowom z dziewczyną. I naprawdę wiele potrafię zrozumieć. Ale może nie w tym stanie, nie w tej sytuacji. Ten hostel jest bodajże piątym z rzędu, do którego zachodzę z nadzieją na jakieś wolne łóżko. I z każdą minutą mam świadomość, że moje szanse na ciepłą pościel tej nocy coraz bardziej maleją.
Czytaj także:
Szukasz wymarzonych wakacji? Inspiracją może być… kazanie!
– Si… – odpowiada chłopak, wyciągając jednocześnie rękę, wskazując, że już naprawdę kończy. Nadal jednak nie odkłada słuchawki.
– Dobra, amigo! – tym razem diametralnie zmieniam ton głosu. – Posłuchaj mnie teraz uważnie! Od czterech godzin szukam w tym mieście wolnego łóżka! Albo odłożysz, choćby na chwilę ten telefon i przeprosisz swoją lubą, albo…
– Kotek, oddzwonię za chwilę, dobrze… – chłopak chyba zrozumiał. Wreszcie.
Niestety, po kilku chwilach i sprawdzeniu odpowiednich tabelek w jego recepcyjnym komputerze wychodzi, że także tutaj miejsc wolnych brak. Warto było czekać, prawda?
Zdenerwowany wychodzę na ulice rozpadanego Mediolanu. Leje od kilku godzin. Nie tak wyobrażałem sobie północne Włochy. Może chłodne krople deszczu ostudzą moje zdenerwowanie.
Mówią że to „światowa stolica mody”. A ja się pytam: kto tak mówi? Czy dziewczynom naprawdę podobają się ci faceci chodzący w obcisłych, zwężanych ku dołowi spodniach?
Nie mnie oceniać. Piszę tylko to, co czuję. Co widzę. W życiu nie dałbym się włożyć w takie coś. Ale widocznie to ja się nie znam. Taka jest moda i koniec. A kto się z tym nie zgadza, jego problem. Widocznie pochodzi z zaścianka. Jak ja.
Modowe rozważania wcale nie poprawiają mi humoru. To jest jak stan, kiedy wszystko (dosłownie wszystko) jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi. I nie chodzi już tylko o te męskie spodnie obcisłe niczym leginsy.
Zatrzymuję się, aby raz jeszcze poszukać hosteli na mapie. Wtem wpada na mnie wypachniona pani. Idzie w podkurczonej puchowej kurteczce. Z obowiązkowym futerkiem przy szyi. Prowadzi na smyczy pieska. Oczywiście, odpowiednio do spaceru wyszykowanego: w pięknym sweterku w paseczki. Za nimi jakiś mężczyzna. Mam wrażenie, że wylał słoik żelu na głowę.
Czytaj także:
Najbardziej niebezpieczne państwo świata. Możecie się zdziwić…
Kurczę, skąd we mnie tyle jadu? Co mi ci ludzie zawinili? Ich sprawa, jak chodzą. Ich sprawa, jak się ubierają. A może to ze mną jest coś nie tak? Może wychodzą w tej chwili ze mnie jakieś kompleksy? Może to ja mam problem?
Tak, mam. Nadal nie znalazłem noclegu na najbliższą noc. Znajdę go dopiero za kolejne trzy kwadranse. Ale znajdę.
Taki Mediolan zapamiętałem. Takie pierwsze wrażenie wywarł na mnie, gdy przemierzałem z plecakiem jego przemoczone ulice. Dziś już wiem, że tego miasta nie wolno zwiedzać w takim stanie. Nie ma to najmniejszego sensu. Wystarczy bowiem odrobina snu w czystej i suchej pościeli pod dachem, by zmienić nastawienie do postrzeganej mediolańskiej rzeczywistości.
A długo tu i tak nie pośpimy. Przed siódmą obudzą nas głośne nawoływania i gwizdy. To Włosi, którzy przed wyjściem do pracy obowiązkowo udają się na poranne cappuccino. Po drodze nie omieszkawszy zakupić „Il Giornale”, najsłynniejszego mediolańskiego dziennika. Około wpół do ósmej z okolicznych bram zaczną wyjeżdżać co chwila ruchliwe motorynki i skutery. W Mediolanie zaczyna się dzień!
Czytaj także:
8 rzeczy, których o życiu nauczyłam się na… Erasmusie
Poranne kłótnie zza kierownicy. Wzajemne pokrzykiwania. Jeszcze wczoraj taka wymiana zdań pewnie jeszcze bardziej by mnie rozwścieczyła. A dziś? Dziś przyglądam się temu z szerokim uśmiechem na ustach.
Oto bowiem smakuję prawdziwą Italię. Z pełną gamą jej przypraw. Stąd wspomniana uwaga, że tutejszych miast nie powinno się zwiedzać w złym nastroju. Zmarnowany czas. A przecież tego typu kłótnie i uliczne sprzeczki to chleb powszedni włoskiego dnia. Mediolańczycy uwielbiają się przekomarzać. I, co ciekawe, wcale się na siebie nie obrażają. Złożą tylko dłonie w wymownym geście błagania i pojadą dalej. Poranek zaliczony.
Dla tej właśnie porannej atmosfery ulicznego pośpiechu warto przybyć do Mediolanu. Zręcznie omijając otrąbiające się nawzajem samochody i skutery dojdziemy ulicą Buenos Aires do zacienionego deptaku na Corso Vittorio Emanuele II. Pełnego spacerujących turystów, obejmujących się par i dumnie prężących się mężczyzn w przeciwsłonecznych okularach (mimo że dziś pełne zachmurzenie – ot, kolejny znak, że znajdujemy się w stolicy mody). A obok jeden z najpiękniejszych budynków Europy: mediolańska Katedra.
Przy takiej atmosferze nie przeszkadza mi nawet słynna mediolańska moda. Sam nie wiem. Może ona faktycznie coś w sobie ma?