separateurCreated with Sketch.

Ciałopozytywność, czyli moda na… człowieczeństwo

KOBIETA W KAPELUSZU
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Jestem estetką” – zaczęła swój głośny wywód o „modzie na brzydotę” Agnieszka Kaczorowska. Nie wiem, czy wiedziała, że wyraża w ten sposób jeden z najbardziej łamiących serca poglądów na rolę ludzkiego ciała: że ma ono zadowalać potrzeby estetyczne innych ludzi.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Z tego powodu wiele kobiet odrzuca siebie albo staje na rzęsach, by doścignąć tzw. „standardy piękna” (choć trudno stwierdzić, czym są), a w miejscach publicznych rzadko widać osoby z niepełnosprawnościami. Utrwalając podobne przekonania, tworzymy kulturę powszechnego, toksycznego wstydu.

Ciałopozytywność ma ogromny sens. Przywraca ciału jego godność. Przypomina, że ciało to nie jest ani worek na człowieka, ani fasada. Nie jest ono „zewnętrzną powłoką” do udekorowania.

Nie da się go sobie amputować, podobnie jak nie da się go „mieć” jak przedmiotu – bo nim się jest. Jest najbliższą częścią, która potrzebuje przede wszystkim naszej czułej, troskliwej, uważnej miłości.

Nasza zachodnia cywilizacja chce zagospodarować ciało na różne sposoby. Można je znieczulić tabletkami i zaharować na śmierć, w imię osiągnięć i realizacji planów stulecia (niewiele się tu zmieniło w stosunku do „komuny”, która też żyła planami do wyrobienia – kiedyś narzucały je instytucje, dziś częściej wymyślamy je sobie sami).

Jeśli nasza kultura zwraca łaskawie uwagę na jego kondycję, często popada w inną odmianę autoagresji: "zajeżdżania" go ćwiczeniami, "biegami rzeźnika" i innymi ultramaratonami. I jasne, że może to wyrażać miłość do sportu, ale bywa uzależnieniem i próbą bezwzględnego zapanowania nad ciałem, gdy trudno jest z nim nawiązać relację opartą na czym innym: rozumieniu go, współpracy, współczującej miłości.

Można też zrobić z własnego ciała okładkę magazynu. Żeby było atrakcyjne i sterylnie piękne. Proporcjonalne, „zrobione”, gładkie. Wyestetyzowane. Innymi słowy: oddane w służbie przyjemności innych ludzi, czyli tych, którzy będą patrzeć. Jakoś ukryjemy, że ono z natury czasami się poci, czasami na twarzy wyskakują pryszcze, w różnych miejscach wyrastają włosy, powstają przebarwienia, piegi.

Że człowiek raz wygląda lepiej, a raz gorzej, podobnie jak się czuje – raz dobrze, a raz bardzo źle, i powodów tego mogą być tysiące. Życie człowieka bowiem, nawet to najbardziej bajkowe na okładkach, jest pełne trudu i zdarzają się w nim choroby, straty i cierpienie.

Gdy czytam monolog aktorki, ogarnia mnie złość, że tak rozmywa sens ciała. Że ciało jako część nas ma znacznie donioślejszą i niezbędną dla naszego życia rolę. Dla niej ciało służy „budowaniu marki osobistej”, jak kartonowa wizytówka. A przecież największy cud to nasze życie w ciele. Doświadczanie zmysłami, czucie w nim własnych emocji, odnajdowanie z jego pomocą naszych fundamentalnych wartości i granic (tak, nosimy je w sercu, nerkach i brzuchu). Ciało to wielki magazyn naszych przeżyć i historii. To ocean możliwości budowania więzi z innymi ludźmi we wszelkich odcieniach, od przyjaźni po rodzicielstwo. To potężna siła dająca życie.

Komentowanie czyjegoś wyglądu na szczęście coraz częściej staje się obciachowe. Wreszcie zyskujemy społeczną świadomość, że to niegrzeczne i chamskie mówić komuś, że jest gruby albo chudy. Ciało to nasza osobista przestrzeń. A pokazywanie go w jego rozmaitych przejawach – w jego sile i zmęczeniu, blasku i biedzie – jest wyrazem mądrości życiowej i odwagi.

Ta odwaga jest potrzebna dziewczynkom, które zamiast słyszeć, że mama patrzy w lustro i wydaje z siebie jęknięcie: „Jak ja wyglądam!”, zobaczą mamę, która wkłada kolorowy kapelusz i się uśmiecha do swojego odbicia. Która wie, że jej wartość wynika z tego, kim jest (i że po prostu jest na tym świecie – z tego się bierze ta ogromna godność każdego!), a nie z tego, jak wygląda.

Nie wiem, co Agnieszka Kaczorowska rozumie przez „markę osobistą, budowaną na superlatywach”. Nie jestem pewna, czy udało się jej zrealizować ten cel, bo ja do chwili, gdy redakcja Aletei poprosiła mnie o komentarz – nawet jej nie znałam. I jestem całym sercem za tym, by promować modę na człowieczeństwo.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!