separateurCreated with Sketch.

Ktoś na murze plebanii napisał: „Tu mieszka dobry ksiądz”. Ks. Jan Zieja w anegdocie

Ks. Jan Zieja
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Elżbieta Wiater - publikacja 28.10.22, aktualizacja 19.04.2024
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ksiądz Zieja postanowił nie brać pieniędzy za posługi religijne. Biskup uznał to za „demoralizowanie innych proboszczów”. Ks. Jan stanął wtedy przed wyborem: bierze ofiary według taryfikatora albo szuka innej diecezji. Wybrał drugą opcję…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ksiądz Jan Zieja pod koniec życia przez ludzi z KOR-u (Komitetu Obrony Robotników), z których wielu było daleko do Kościoła i wiary, był nazywany „empirycznym dowodem na istnienie Boga”. I trzeba przyznać, że był to dowód, tak po Bożemu, pełen paradoksów z czysto ludzkiego punktu widzenia. A to z kolei generowało wiele zabawnych sytuacji.

„Gorszyciel”

Zaraz po święceniach neoprezbiter Zieja trafił do Radomia. Miał już wtedy ściśle określone zasady, według których chciał prowadzić duszpasterstwo. Wychowany w chłopskiej rodzinie, znał smak ubóstwa i był wyczulony na potrzeby nie tylko duchowe, ale także materialne wiernych. Zresztą był to czas zaraz po I wojnie światowej, a więc okres wielkiej nędzy.

Ksiądz Zieja postanowił więc, zresztą kierując się przede wszystkim wskazaniami Ewangelii, nie brać pieniędzy za posługi religijne zgodnie z wyznaczonym przez władze kościelne taryfikatorem. To dość szybko dotarło do wiadomości biskupa. Ten zaś uznał postawę niestandardowego kapłana za „demoralizowanie innych proboszczów”.

Wierni byli innego zdania, bo nocą ktoś na murze plebanii napisał: „Tu mieszka dobry ksiądz”. Jednak ks. Jan stanął przed wyborem: bierze ofiary według taryfikatora albo szuka innej diecezji. Wybrał drugą opcję i tak trafił na Polesie, gdzie ordynariuszem diecezji był czcigodny sługa Boży bp Zbigniew Łoziński. Ten ze spokojnym sumieniem pozwolił mu „gorszyć” kler w opisany wyżej sposób i wspierał wszelką działalność nowego duszpasterza.

Taniec z Żydami

Zresztą jeśli chodzi o zachowania uznawane za gorszące otoczenie, miał on w nich pewną wprawę. W czasach studiów w Warszawie, kształcąc się na judaistyce, poznał wielu Żydów. Jeden z tych jego znajomych wyjeżdżał do Palestyny (a były to wczesne lata trzydzieste, okres wzrostu nastrojów antysemickich).

Ksiądz Zieja odprowadził go na pociąg. Tam pojawiła się także grupka żegnających wyjeżdżającego Żydów. Mieli oni zwyczaj podczas takich wydarzeń śpiewać pieśni i tańczyć. Katolik bez namysłu się do nich dołączył, a wtedy jeden z patrzących na to Polaków zwrócił mu uwagę: „Proszę księdza, to są Żydzi!”. Na to zaczepiony odparł ze spokojem: „Wiem, to moi koledzy z judaistyki”.

To musiało być już za dużo jak na wytrzymałość upominającego, który – przerażony – oddalił się truchtem z miejsca wydarzeń.

Ewangelia ważniejsza niż biblistyka

Studia, mimo wybitnych zdolności, zwłaszcza językowych, ks. Jana, często generowały w jego życiu problemy. Przykładem może tu być biblistyka. Kiedy zaczął kształcenie w tym kierunku, zetknął się z biblistą, który uczył się w samym Rzymie.

Podczas rozmowy jeden z polskich księży zapytał „rzymianina” o reżim Mussoliniego i jak ma się on do Ewangelii. Zapytany odparł, że Ewangelia była dobra w czasach Jezusa, a teraz trzeba patrzeć na świat inaczej. Usłyszawszy to, ks. Jan wypisał się ze studiów – uznał, że jeśli ma być takim biblistą, to woli zrezygnować.

Powrót trzech tysięcy parafian

Parafia w Łohiszynie, gdzie na Polesiu rozpoczął pracę ks. Zieja, była podzielona. Był to teren działalności misyjnej nie tylko urszulanek i m. Urszuli Ledóchowskiej, ale także baptystów. Ci swoim głoszeniem przeciągnęli do swojej wspólnoty połowę katolików z Łohiszyna, a więc około trzech tysięcy.

Niewątpliwy sukces, jednak... wkrótce skutecznie popsuty przez nowego proboszcza. Ten swoją dobrocią, otwartością i działalnością społeczną (m.in. za darmo przerabiał z chętnymi dziećmi program gimnazjum) sprawił, że po kilku latach wszyscy „zbiegowie” wrócili do parafii.

A na początku pracy na Polesiu umawiał się z m. Ledóchowską, że nie będzie żadnego nawracania… i nie wyszło.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.