Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Moje spotkanie z kard. Jaworskim
Był koniec lat 90. ubiegłego wieku. W Przemyślu odbywało się Sympozjum Biblistów Polskich, na które przyjechałem, będąc wciąż jeszcze studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Jeden z dni tego naukowego wydarzenia przeznaczono na wyjazd do Lwowa.
Granica polsko-ukraińska była, jak się zdaje, nieco łatwiejsza do przebycia niż dziś. Autokar długo nie czekał na przejściu w Medyce i dość szybko trafiliśmy do miasta nad Pełtwią. Tam w łacińskiej katedrze czekał już na uczestników przemyskiego sympozjum abp Marian Jaworski.
Pamiętam, że przywitał nas bardzo serdecznie. Przypomniał, że znajdowaliśmy się w miejscu, gdzie 1 kwietnia 1656 r. – gdy Rzeczpospolita krwawiła pod nawałą potopu szwedzkiego – król Jan Kazimierz podczas uroczystej mszy, tuż przed odśpiewaniem Agnus Dei, złożył przed ołtarzem berło i koronę. A po przystąpieniu do Komunii Świętej padł na kolana przed obrazem Matki Boskiej Łaskawej i odczytał napisany przez św. Andrzeja Bobolę tekst słynnych ślubów, w którym Maryja została ogłoszoną Królową Korony Polskiej.
Homilia arcybiskupa dotyczyła już jednak czegoś innego. Ów znany w Europie filozof religii mocno podkreślał, że bez Biblii chrześcijaństwo nie mogłoby być religią. Nie miałoby w sobie więziotwórczego pierwiastka (jednym ze znaczeń łacińskiego słowa religio jest właśnie „więź”), nie stałoby się Kościołem. Dlatego ważna powinna być dla chrześcijan (i to wszystkich, a nie tylko dla protestantów) lektura Pisma Świętego we wspólnocie.
Lwów, okupacja i kapłaństwo
Pamiętam, że podczas tamtego pobytu we Lwowie przypomniałem sobie, że o arcybiskupie Jaworskim po raz pierwszy usłyszałem od prof. Stefana Swieżawskiego. Miałem zaszczyt chodzić na seminarium domowe tego wybitnego historyka filozofii średniowiecznej, na którym tłumaczono Traktat o Bogu św. Tomasza z Akwinu. Profesor, który przed II wojną światową studiował, a potem podjął pracę naukową na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, bardzo był rad, że w 1991 r. ordynariuszem odnowionej łacińskiej archidiecezji ze stolicą w mieście jego młodości został właśnie bp Marian Jaworski (od 1984 r. administrator apostolski w Lubaczowie).
Swieżawski znał go dobrze. Wiedział, że był lwowianinem z urodzenia, któremu przyszło uczęszczać do szkoły średniej za okupacji sowieckiej i niemieckiej, a maturę w 1945 r. zdawać ponownie pod kuratelą sowieckich speców od edukacji. W tamtym pamiętnym roku zakończenia II wojny światowej – dokładnie 1 sierpnia – 19-letni Marian wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie.
Jako kleryk w rodzinnym mieście spędził jednak tylko niecałe dwa miesiące. Już pod koniec września abp Eugeniusz Baziak musiał podjąć decyzję o natychmiastowej ewakuacji swej archidiecezjalnej uczelni dla przyszłych kapłanów do Kalwarii Zebrzydowskiej. To właśnie w tamtejszym sanktuarium w 1950 r. Marian Jaworski przyjął święcenia kapłańskie.
Silna przyjaźń z Karolem Wojtyłą
Rok później udał się do Krakowa, by podjąć pracę nad doktoratem. Wtedy właśnie spotkał się z nieco starszym od siebie kolegą – ks. dr. Karolem Wojtyłą. Obu kapłanów połączyły więzy silnej przyjaźni opartej na dzielonych przez obu duchowych i intelektualnych fascynacjach.
Byli tak bliscy sobie, że, gdy Wojtyła w 1958 r. został biskupem pomocniczym w Krakowie, poprosił ks. Jaworskiego, by zamieszkał razem z nim przy ul. Kanoniczej 21. Właśnie z tamtych czasów pamiętał go zaprzyjaźniony z Wojtyłą prof. Swieżawski.
Ks. Jaworski – także wtedy, gdy był już biskupem i kardynałem – konsekwentnie odmawiał publicznych wypowiedzi na temat swego krakowskiego przyjaciela. Indagowany w tej sprawie w latach 90. uciął krótko: „On jest papieżem w Watykanie, a ja biskupem we Lwowie”.
Kardynalat okupiony krwią
Mało kto w Polsce i na świecie wiedział, że Jan Paweł II wierzył, że swoją misję w Kościele mógł realizować dzięki ofierze swego pochodzącego ze Lwowa kolegi. Wiedział o tym prof. Swieżawski i od niego po raz pierwszy usłyszałem taką oto dramatyczną opowieść.
W 1967 r., gdy Karol Wojtyła był już arcybiskupem krakowskim, papież Paweł VI wyniósł go do godności kardynała. Uroczystość wręczenia kardynalskich insygniów w Rzymie zbiegła się jednak w czasie z rekolekcjami dla księży diecezji warmińskiej, które długo wcześniej metropolita krakowski obiecał prowadzić. Abp Wojtyła poprosił wtedy ks. Mariana Jaworskiego o zastępstwo.
Ten 3 lipca 1967 r. wsiadł w pociąg z Warszawy do Olsztyna. Za Działdowem doszło do katastrofy kolejowej. Zginęło 7 osób. Ks. Jaworski cudem uniknął śmierci, ale stracił w tym strasznym wypadku lewą rękę. Gdy kard. Wojtyła wrócił do Polski z Rzymu, 11 lipca 1967 r. pojechał do swego leżącego w szpitalu w Działdowie przyjaciela.
Gdy go wreszcie zobaczył, rozpłakał się jak dziecko. Prof. Swieżawskiemu opowiadał później kilkakrotnie, że jego kardynalat został okupiony krwią bliskiego mu kapłana.
Cierpienie przyjaciół
Podobna sytuacja miała wydarzyć się w trakcie konklawe, na którym kardynałowie wybrali 16 października 1978 r. Wojtyłę na papieża. Rozległego udaru doświadczył wtedy inny serdeczny przyjaciel wadowiczanina – bp Andrzej Maria Deskur. W noc po wyborze na tron Piotrowy Jan Paweł II udał się do kliniki Gemelli, by odwiedzić chorego.
Papież wierzył, że swe papiestwo także zawdzięczał cierpieniu bliskiej mu osoby. W ten sposób wypełniały się wedle niego słowa z Listu św. Pawła do Kolosan: „W moim ciele dopełniam braki cierpień Chrystusa za Jego Ciało, którym jest Kościół” (Kol 1,24).
Prof. Swieżawski twierdził, że to jeden z trudniejszych do teologicznej interpretacji fragmentów Nowego Testamentu. Może istotnie zastanawiać, że losy Polaka, który został następcą św. Piotra, posłużyły w XX w. za jego wytłumaczenie.
Filozofia, Bóg i kształcenie księży
Jan Paweł II cenił jednak ks. Jaworskiego nie tylko za okazaną mu przezeń przyjaźń. Uważał, że jego pochodzący ze Lwowa kolega jest również wybitnym filozofem. Obaj byli przekonani, że bez dobrych podstaw filozoficznych teologia jest co najwyżej zbiorem pobożnych zachęt i napomnień.
W czerwcu 2005 r., podczas uroczystości odnowienia swego doktoratu na Uniwersytecie Jagiellońskim, kard. Marian Jaworski swoją filozoficzną drogę przedstawiał następująco:
Mówił też dalej, że filozofia religii (jej właśnie poświęcił lwią część swych badań)
Pewnie dlatego ks. Marian Jaworski przez całe swe naukowe życie bardzo dbał o odpowiedni poziom kształcenia w seminariach duchownych zarówno w Krakowie, jak i – w odnowionej przez niego samego w latach 90. – uczelni dla kandydatów na księży we Lwowie. Pytał: „Jeśli ksiądz nie przejdzie porządnych studiów, nie zna dobrze literatury filozoficzno-teologicznej, to jak potem może skutecznie katechizować innych czy wygłaszać dobre kazania?”.
„Dla mnie żyć to Chrystus”
Nie tylko jednak w dbaniu o dobrą formację intelektualną (nie tylko kapłanów, ale i świeckich) wyrażała się troska kardynała o Kościół. Było to szczególnie widoczne w czasie, gdy po prawie 46 latach wrócił do swego rodzinnego miasta, by objąć godność arcybiskupa obrządku łacińskiego. Wiedział, że to bardzo delikatne zadanie.
We współczesnym Lwowie większość chrześcijan stanowią grekokatolicy. Ryt łaciński powszechnie uważa się tam za „polski” (a lwowska katedra łacińska to dla wielu Ukraińców po prostu „polski kościół”). Nie brakuje zatem między chrześcijanami tarć na tle narodowościowym.
Kardynał Jaworski zawsze miał w tej sytuacji gotową, przemyślaną odpowiedź, którą wyłożył jasno w jednym z wywiadów dla Tygodnika Powszechnego:
I w czasie tamtej pamiętnej wizyty we lwowskiej katedrze w ramach Sympozjum Biblistów Polskich taka postawa ks. kardynała naprawdę była widoczna. Po zakończeniu mszy świętej kard. Jaworski zaprosił nas na spotkanie z parafianami swej katedry: było wśród nich wielu Ukraińców.
Teraz, gdy życie tego niezwykłego człowieka się dopełniło, myślę o biskupim zawołaniu, które sobie wybrał: Mihi vivere Christus est („Dla mnie żyć to Chrystus”). Owo Pawłowe zdanie z Listu do Filipian ma jednak przecież swój ciąg dalszy: „A umrzeć to zysk” (zob. Flp 1,21). Wierzę, że ks. kardynał, który spoczął ostatecznie w krypcie kaplicy cudownego obrazu w Kalwarii Zebrzydowskiej, na ów zysk wieczny zasłużył jak mało kto.