separateurCreated with Sketch.

„Ja widoku zmarłych się nie boję. Mam już dwanaście lat”. Wojna oczami dzieci

WOJNA, DZIECI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Szli na wojnę, bo ojczyzna wzywała. Czuli się tacy dorośli. W końcu mieli dziesięć, dwanaście lat… Przeżyli bombardowania, głód, rozstania z rodzicami. Jak dzieci wspominają wojnę?

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Mój 5,5-letni synek, jak chyba większość chłopców w tym wieku, uwielbia plastikowe żołnierzyki, czołgi i armaty. Ustawia je w znanych tylko sobie kombinacjach i odgrywa batalie. Lubi zabawę w wojnę, bo nigdy nie odczuł jej na własnej skórze (oby tak zostało!). Wszystkie bitwy wygrywa, a jak coś pójdzie nie tak, zgarnia bataliony do plastikowego pudełka. Za parę lat będzie wspominał te zabawy z uśmiechem.

Co z wojny pamiętają dzieci, które ją przeżyły?

Wojna oczami dzieci

Zacznijmy od tego, że kiedy myślimy o 1 września 1939 r., po obrazie atakujących Polskę niemieckich żołnierzy mamy przed oczami dzieci wędrujące do szkoły. W końcu tak ten dzień relacjonują ci, którzy go przeżyli. A to… nieprawda.

Rozpoczęcie roku szkolnego zostało przełożone przez ministra Świętosławskiego, jak zauważa Magdalena Grzebałkowska, na poniedziałek, 4 września. Skąd dziesiątki relacji, artykułów, w których bohaterowie wspominają niemożliwe?

Kłamią? Zmyślają? – zastanawia się autorka „Wojenki”. „(...) nasza historia zmienia się za każdym razem, gdy ją opowiadamy. Fakty są jedynie szkieletem, na który nawlekamy własne wersje zdarzeń” – odpowiada. I o tych wersjach zdarzeń pisze w swojej najnowszej, znakomitej książce.

Dzieciństwo bez rodziców

Grzebałkowska przywołuje wojenne wspomnienia dzieci. Jest historia Arthura z Gdańska, który ostatni raz widział mamę jako 3-latek. Jak do tego doszło? Wersje są trzy, ale która prawdziwa, nie wiadomo. Albo rodzice sami oddali go na chwałę Rzeszy (w Wolnym Mieście Gdańsku Hitler cieszył się poparciem), albo odebrali jego (i braci) urzędnicy, albo trafili do sierocińca, bo byli zaniedbywani przez rodziców.

Po latach Arthur odnajduje matkę. Kiedy po wielu trudach udaje się do niej pojechać, przepełnia go wzruszenie, ale matka przyjmuje go chłodno. „Idź już, na noc cię przyjąć nie mogę”. A jemu pęka serce.

Lilia słowa „mama” nie znała. Urodziła się w gułagu. Do takich dzieci jak ona kobiety przychodziły trzy razy dziennie. Nie mogły się nawet do nich odzywać. Karmiły i wracały do pracy. „Dzieci wrogów ludu mają wyrosnąć na ludzi bez przyszłości, bez rodzinnych sentymentów”. Kiedy kończył im się pokarm, przestawały widywać dzieci. Zajmowały się nimi łagrowe opiekunki.

„Niki, twój tata będzie wisiał?”

Niklas podzielił się z Grzebałkowską opowieścią o swoim zwyczajnym dzieciństwie. Przeciętna rodzina, kilkoro dzieci. Wyróżniała się może tylko olbrzymim majątkiem i tym, że dziećmi zajmowały się nianie, mogły robić, co chciały. No i tym, że głową rodziny był generalny gubernator Hans Frank.

Kiedy po wojnie Frank trafia do więzienia, matka z dziećmi musi uciekać. Nigdzie nie są bezpieczni. Osiadają w Nuehaus, gdzie 6-letni Niklas idzie do szkoły. Koledzy pytają: „Niki, twój tata będzie wisiał?”. Niklas wspomina ostatnie spotkanie z ojcem: „Powiedział łagodnie, że wkrótce będzie Boże Narodzenie i wszyscy spotkamy się w Schoberhofie. Siedziałem tam, wiedziałem, że kłamie i nie rozumiałem, dlaczego to robi. Na końcu podarował mi swój modlitewnik z dedykacją”. I zrobił błąd w imieniu syna…

Do końca życia Niklas nosi ciężar bycia synem Hansa Franka. Jedni go kochają (w końcu nazistowskie sympatie długo miały się dobrze), inni nienawidzą – bo mówiąc prawdę o ojcu „niszczył o nim pamięć”, więc co to za syn. Dlaczego nie zmienił nazwiska? „Jakiekolwiek będę miał nazwisko, zawsze będę musiał mierzyć się z jego ofiarami”.

Rodzeństwo? Jak obcy…

Ela w wieku kilku lat trafiła z matką na Syberię. Rarytasem było dla niej mięso z susła. Skórki zbierała i suszyła. Przez pięć lat nazbierała dwieście skórek. Dzieci nie miały przydziału jedzenia, bo nie pracowały. Dorośli się z nimi dzielili, w efekcie – wszyscy słaniali się z głodu. „Zawsze pilnuję, żeby mieć przy sobie choć trochę jedzenia”. Doświadczenia z Syberii nie złamały jej, wręcz przeciwnie:

Nigdy nie wpadam w histerię i rozpacz, gdy coś się wydarza. Myślę sobie wtedy: Panie Boże, ja tyle przeżyłam, a tu nie dam rady?

Najbardziej boli jednak rozłąka z rodziną. Gdy rodzeństwo odnajdywało się po latach, było za późno na budowanie relacji. Jak u Weroniki, która też przeżyła Syberię i rozdzielenie z rodziną. „Nie udało nam się wtedy nawiązać głębszej więzi. Byliśmy sobie obcy”.

Mali powstańcy

To, że w Powstaniu Warszawskim walczyły dzieci, do dziś budzi kontrowersje. Jak można było w szeregi żołnierzy brać dzieci?! A co, jeśli same chciały? Janina „Myszka” pożyczyła skarpetki tatusia, żeby nie wyglądać zbyt młodo, tylko „żołniersko”. Do chlebaka włożyła obrazek Maryi. Mama wprawdzie nie pozwalała jej walczyć, przecięła kabel, za pomocą którego umawiała się z koleżanką. Ale wiedziała, że córka jest w konspiracji.

Jak odbiło się na niej oglądanie ofiar „krów”?

Szynka i marzenia o majtkach

Od tamtej pory „Myszka” nie schodziła do piwnic, bombardowania przeczekiwała w bramach. Obrazek z Maryją przydał się. Kiedy nadlatywały samoloty, wyjmowała go i mówiła: „Nigdzie nie pójdę, Matko Boska, jesteś cały czas ze mną”. O czym marzyła? O… majtkach, bo od czasu wybuchu powstania miała tylko uniform.

We wspomnieniach dzieci, prócz braku rodziców, rodzeństwa, samotności, ran i krwi, powraca też jedzenie. Tuż przed 1 sierpnia Agnieszka dostała od mamy pieniądze, by kupić do jedzenia, co się da. Zostały tylko herbatniki. Kupiła worek, ale za to widziała początek powstania na Żoliborzu.

Andrzej wspomina swoje przyjęcie komunijne i wpatrujących się w niego gości. Rzucił się na dwa plasterki szynki, a dopiero potem zobaczył, że smakołyk ma tylko on. Inni goście siedzieli przy pustych talerzach. Mamie udało się zdobyć tylko tyle.

Tylko nie mów mamie…

Jan „Tarzan” wspomina publiczną egzekucję: „Pamiętam, że miałem w tamtym momencie dziwne poczucie, że już mnie w życiu nic nie zdziwi. To był dla mnie moment przełomowy, jakbym nagle dorósł i wiele rzeczy zrozumiał”. Miał 12 lat.

15-letni Leszek nie chciał, by lekarze powiedzieli mamie, że mu amputowali nogę, bo „dopiero będzie awantura”. Marzenia „Sztychnickiego”? Dwa: żyć, choćby na wózku, i najeść się przed śmiercią. Franek, który w niemieckim kościele przespał noc z nieboszczykiem (rano się zorientował) wyznał: „Ja widoku zmarłych się nie boję. Mam już dwanaście lat”.

Zdzisław Tabor bez wahania wstąpił do Szarych Szeregów. „Powiedzieli, że ojczyzna potrzebuje mojej pomocy. Zgodziłem się od razu. Jestem już dorosły, w tym roku kończę jedenaście lat”. Widzi, jak kolega wchodzi na minę. Z brzucha wypływają mu jelita, on próbuje je przytrzymać, płacze: „Zdzisiu, tylko nie mów mojej mamie, będzie na mnie krzyczała”. Umiera. Zdzisław podsumowuje w rozmowie z Grzebałkowską:

Wojenko, wojenko…

Po książki Grzebałkowskiej sięgam w ciemno. Ale „Wojenka” poruszyła mną do głębi. Autorka z wielką empatią, wyczuciem, ale jednocześnie bezkompromisowo przepytuje rozmówców. A ci są prawdziwymi bohaterami – w końcu przeżyli piekło na ziemi.

Wrażenie robi szeroki wachlarz wywiadowanych. Są ci, którzy przeżyli atak Niemców na Polskę, Generalne Gubernatorstwo, Syberię i gułag, Powstanie Warszawskie. Ale jest nie tylko o wojnie oczami Polaków. Są relacje z krwawego konfliktu w Hiszpanii, ze Związku Radzieckiego, Kazachstanu. Wspomnienia Amerykanina japońskiego pochodzenia, który w kraju wolności dorastał za drutami. To wszystko pokazuje, że wojna, bez względu na szerokość geograficzną, zawsze pozbawia dzieci dzieciństwa

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!