Aleteia logoAleteia logoAleteia
sobota 27/04/2024 |
Św. Zyty
Aleteia logo
Duchowość
separateurCreated with Sketch.

Czy można mieć nadzieję na „puste piekło”?

Cross-Sun-shutterstock_2183386255.jpeg

Shutterstock

Ks. Michał Lubowicki - 31.07.22

O ile Kościół „wypracował”, zna i stosuje „procedurę” orzekania, że ktoś z pewnością jest zbawiony (beatyfikacja, kanonizacja), o tyle nie ma „procedury” przeciwnej, która służyłaby do orzekania z równie niezachwianą pewnością, że ktoś na pewno jest potępiony.

W pierwszej części tego materiału wyjaśniliśmy katolickie podstawy naszej wiary dotyczące takich pojęć jak zbawienie, potępienie czy piekło. Teraz dopiero możemy podjąć próbę naszkicowania odpowiedzi na pytanie o to, czy możliwe jest, by jednak wszyscy zostali zbawieni; by koniec końców piekło mogło pozostać puste.

Kościół nie głosi wiary w zbawienie wszystkich

Kościół nie głosi (i nie może głosić) wiary w zbawienie wszystkich – wiary rozumianej jako pewność czerpana z Objawienia. Twierdzenie czy nawet spodziewanie, że ostatecznie Bóg „arbitralnym” aktem swojej boskiej woli miałby zbawić wszystkich stałoby w całkowitej sprzeczności z tym, czym jest zbawienie, w które wierzymy, gdyż tak naprawdę wykluczałoby i unieważniało ludzką wolność.

Chrystus bardzo wyraźnie mówi o tym, że człowiek może wybrać drogę postępowania wiodącą do potępienia i zostać potępionym (por. Mt 7,13-14; 25,31-45). Kościół w swoim nauczaniu podkreśla, że zbawienie i potępienie mają charakter wieczny:

„Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki, «ogień wieczny». Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga…” (KKK 1035).

Puste piekło?

Czy zatem w jakikolwiek sposób zasadne jest myślenie o możliwości „pustego piekła”? Czy można mieć na nie chociaż cień jakkolwiek uzasadnionej nadziei?

Otóż w ciągu wieków chrześcijaństwa co jakiś czas pojawiają się teologowie, którzy twierdzą, że owszem. Spróbujmy prześledzić najuczciwszy i najpoważniejszy tok tego myślenia i argumentacji za tą nadzieją.

Zacznijmy od wyraźnego podkreślenia, że to może być tylko nadzieja. Nie wiara w znaczeniu pewności czerpanej z Objawienia; nawet nie „teologiczna hipoteza”, ale jedynie nadzieja. Skąd ona? Owi „błędni rycerze” tej nadziei mówią mniej więcej tyle:

Każdy byt, każda istota, która istnieje, istnieje tylko dlatego, że Bóg ją stworzył. To znaczy, że jest chciana przez Boga. Wśród wszystkich bytów wiemy o dwóch rodzajach istot, które Bóg stworzył pragnąć dla nich zbawienia, czyli zjednoczenia ze sobą w miłości. To osobowe byty niematerialne (aniołowie) i ludzie. Oba te rodzaje istot, choć funkcjonują zupełnie różnie, łączy posiadanie osobowej tożsamości i wolność, stanowiąca warunek konieczny miłości, czyli możliwości bycia zbawionym.

A zatem każdy duch i każdy człowiek ma w sobie ontologiczny „pierwiastek dobra” – w jego naturę w niezbywalny i nieodwołalny sposób wpisane jest to, że jest kochany i chciany przez Boga. Każda istota może w wolny sposób odrzucić miłość Boga i możliwość zjednoczenia z Nim. Ale nie może „anulować” w sobie faktu stworzenia – czyli tego, że Bóg ją kocha i pragnie jej odwiecznie i nieodwołalnie.

Boże pragnienie i Boża miłość do człowieka

Ta perspektywa rzuca bardzo ciekawe światło zarówno na doświadczenie/stan zbawienia jak i potępienia. Zbawienie polegałoby zatem także na osiągnięciu całkowitej zgody z tym, co jest rdzeniem mojej natury – byciu chcianym i kochanym przez Stwórcę.

Potępienie natomiast oznaczałoby niewyobrażalne wręcz „rozdarcie” w samym rdzeniu mojej istoty – z jednej strony „u zarania” mojego osobowego istnienia jest to, że Bóg mnie kocha i chce; z drugiej strony ja z całej swojej woli i siły, całym sobą odrzucam to i buntuję się przeciw temu. To musi generować straszliwe i nie do pojęcia bolesne we wszystkich wymiarach mojej egzystencji napięcie. Ale…

… miłość Boga i akt stwórczy, którym powołał mnie do istnienia są nieodwołalne. Pozostaje we mnie ów ontologiczny „pierwiastek dobra” polegający na byciu chcianym i kochanym przez Stwórcę.

Mogę być totalnie zdegenerowany moralnie, ale nawet wówczas u zarania, w rdzeniu mojej ontologii, mojego bycia jest to Boże pragnienie i miłość. A skoro pozostają one we mnie nieusuwalnie i jednocześnie stanowią sam rdzeń tego, kim jestem, to znaczy że są fundamentalną częścią mojej osobowej tożsamości, która… nieodwołalnie „ciągnie” mnie w stronę Boga, ku zjednoczeniu z Nim, mimo wszystko.

Zjednoczenie z Bogiem

Jeśli od wąskiego rozumienia „wieczności” zdecydujemy się przejść do pojmowania „wieczności” jako głębi doświadczenia ontologicznego (bytowego, egzystencjalnego), to „do obronienia” będzie nadzieja, że…

… owa niezbywalna część tego kim jestem będzie mnie skutecznie „ciągnąć” do zjednoczenia z Bogiem przez całą wieczność piekła i potępienia, które nie są w swej istocie miejscem i czasem, ale stanem, który wolna istota sama sobie „gotuje” i „konstruuje” swoimi decyzjami i postawami.

Nie mogę się wyzbyć tej cząstki siebie, a ona – od wewnątrz mnie samego, a więc nie gwałcąc mojej wolności – będzie mnie przekształcać przez całą „wieczność” moich postaw i decyzji przeciwnych miłości, aż znów stanę się zdolny do jej przyjmowania i dawania. I tak piekło zostałoby całkowicie puste…

Kościół nie ma władzy orzekania o potępieniu

Czy ta nadzieja nie „pomija” jednak zbawczego dzieła Chrystusa. Nie. Jeśli potępienie jest stanem, w którym Bóg, szanując wolność człowieka, pozwala mu pozostać całkowicie od siebie oddzielonym, to w świetle „nadziei pustego piekła” – tak jak ją przed chwilą naszkicowaliśmy – nabiera całkowicie nowej (przerażającej wręcz) głębi Chrystusowe wołanie z krzyża: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46)…

Z „argumentów pomocniczych” za tą nadzieją warto wymienić przynajmniej ten jeden: O ile Kościół „wypracował”, zna i stosuje „procedurę” orzekania, że ktoś z pewnością jest zbawiony (beatyfikacja, kanonizacja), o tyle nie ma „procedury” przeciwnej, która służyłaby do orzekania z równie niezachwianą pewnością (w mocy nauczycielskiego autorytetu Kościoła), że ktoś na pewno jest potępiony.

Wychodziłoby trochę na to, że nadzieja zbawienia dla wszystkich – choć próżno jej szukać wyrażonej explicite w Magisterium (najpewniej przede wszystkim z powodu obaw o charakterze duszpasterskim i „pedagogicznym”) – znalazła sobie miejsce w praktyce Kościoła.

To może być tylko nadzieja

Ostatni (i poniekąd najmocniejszy) argument za tą nadzieją jest zaś taki: Skoro Bóg kocha nieodwołalnie i nieodwołalnie pragnie każdej osoby, to czy można pozostać w zgodzie z Objawieniem, nie zachowując na dnie serca tej nadziej identycznej co do treści z pragnieniami Boga?Swoją drogą, dużo o nas mówi (o naszej miłości) nasza pierwsza odruchowa reakcja na tę nadzieję…

Na koniec podkreślmy raz jeszcze: To może być  t y l k o nadzieja. Nie ma ona nic wspólnego z nieuczciwym wobec Boga i człowieka twierdzeniem, że „skoro Bóg nas kocha i jest miłosierny, to ostatecznie «machnie ręką» na nasze grzechy”. Ta nadzieja nie jest łatwa i prosta.

Paradoksalnie (znów!) jest nadzieją na… ból; na straszliwy ból wyrzeknięcia się samego siebie (wszystkiego, co przeciwne miłości), który doprowadzi do Życia. Jest nadzieją na niewyobrażalny ból Wiecznej Paschy Pana, którego Ojciec „uczynił grzechem, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,21). Tylko nadzieja i aż nadzieja.

Tags:
niebopiekłozbawienie
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail